Wśród kolegów myśliwych wiele się mówi o świetnym wabiku na dziki, który pojawił się ostatnio na rynku. I ja postanowiłem nabyć to cudo. Taka rura z ustnikiem, niby nic a jednak, dziki podobno na to idą jak oszalałe. Nawet trochę się bałem czy jakiś namiętny odyniec w czasie huczki nie zacznie za bardzo na mnie napierać gdy będę udawał stęsknioną lochę, ale na razie odważnie w domu przystąpiłem do nauki. Wysłuchałem płyty z nagraniem i sam zacząłem trening.
Po pierwszych dźwiękach żona wpadła do mojego pokoju i już myślałem że przyszła zobaczyć: Czy do domu nie sprowadziłem jakiegoś dzika?, ale ona z wyraźnym niesmakiem otworzyła okno i powiedziała że trzeba tu wywietrzyć skoro nie umiem się zachować i spytała czy przypadkiem poza domem nie jadłem grochówki.
Przyznaję że wydawane przeze mnie dźwięki, osobie nie obytej z czarnym zwierzem, mogły się kojarzyć zupełnie inaczej. Ja jednak pobłażliwie popatrzyłem na żonę i nie zrażony ćwiczyłem dalej. Bo przecież prawdziwy nemrod nie poddaje się po byle niepowodzeniu.
Kiedy już doszedłem do przekonania że sztukę wabienia opanowałem do perfekcji, a żona błagała żebym już przestał wabić w domu, bo podobno cała wataha pojawiła się na Żoliborzu biega ulicami w poszukiwaniu lochy matki, która wieczorami tęsknie woła swoją gromadę, co budzi trwogę wśród okolicznych mieszkańców. A że straszne wieści o wielkich szkodach powodowanych przez dziki na polach naszego obwodu łowieckiego, nadchodziły ze wszystkich stron, ruszyłem w teren. Uzbrojony w cały myśliwski ekwipunek z wabikiem majtającym się na sznurku i trochę pukającym o lornetkę udałem się w okolice najbardziej zagrożone dziczą plagę. Jeszcze przed wyjściem umówiłem zaprzyjaźnionego gospodarza żeby był gotowy z ciągnikiem i przyczepą na zwożenie moich zdobyczy.
Postanowiłem sobie że strzelę tylko kilka sztuk tak żeby kolegom nie było przykro i żeby nie wzbudzać ich zazdrości z powodu mojego kunsztu łowieckiego. Gdy słońce było jeszcze nad drzewami stojąc w pobliżu bagna okolonego łąką przeciętą rowem porośniętym olszyną, wydałem z mojej rury przepiękny chrząkająco chrumkający zew. Tak mi się to spodobało że powtórzyłem go ze zdwojoną mocą. Po chwili wsłuchiwania się w odgłosy wieczoru, z drugiej części łąki ukrytej za olszynami dobiegła moich uszu piękna symfonia chrząknięć, co zresztą mnie wcale nie zdziwiło bo przecież wabić dziki umiałem świetnie.
Jak najznakomitszy wabiarz Rzeczypospolitej Ludwik Śliwka z bykami na rykowisku tak ja z dzikami nawiązałem dialog.
Kiedy po pół godzinie mój dzik, a byłem pewien że jest to stary cwany odyniec nie miał ochoty podejść do mnie, postanowiłem odważnie, sam się do niego zbliżyć.
Ostrożnie skradałem się w stronę rowu dzielącego łąkę na dwie części. Cichutko wślizgnąłem się do niego i nawet to że wylądowałem w błocie na dnie wyglądało całkiem naturalnie, jak gdyby dzik się kąpał. Ukryty za kępą olszyn, zawabiłem. Odyniec musiał być blisko bo odezwał się natychmiast bardzo głośno. Co prawda równocześnie nalała mi się woda do gumiaka a komar rąbnął prosto w nos, ale to przecież nic dla ducha puszczy, który za chwilę celnym strzałem położy rekordowego odyńca, a może nawet dwa, już o możliwości pięknej szarży zakończonej strzałem za ucho nie wspominając.
Po kolejnej wymianie chrząknięć rozchyliłem gałęzie i wyjrzałem na łąkę, dzik musiał być ukryty za kopką siana bo stamtąd dochodziło jego coraz głośniejsze nawoływanie.
W śród myśliwych krążyła opowieść o wielkim starym dziku, który zaczajał się w tej okolicy i atakował ludzi a nawet mniejsze samochody podobno w zemście za postrzał, który otrzymał będąc jeszcze małym przelatkiem.
Nazywali go Belzebub.
Jak nic to on pomyślałem i na wszelki wypadek rozejrzałem się za porządnym drzewem, nawet spróbowałem czy uda mi się dosięgnąć do grubszej gałęzi, tak tylko dla formalności bo przecież nie bałem się wcale tylko trochę mnie trzęsło z zimna bo woda w gumiaku do ciepłych nie należała, a lipiec był dość chłodny.
To był prawdziwy impas przecież na otwartą łąkę wyjść nie mogłem bo to tak jak bym brał udział w corridzie, a ja corridą się brzydzę.
Postanowiłem przemykać się pomiędzy grubszymi drzewami na wszelki wypadek zwiększając dystans bo przecież strzelam świetnie i nie koniecznie muszę być bardzo blisko tego potwora skoro przepisy pozwalają na strzał z dwustu metrów. Gdy już przesunąłem się dostatecznie daleko w bok, mogłem zajrzeć za kopkę z innej perspektywy.
I wtedy go zobaczyłem.
Za kopką leżał chłop, a obok rower i coś dużego brązowo-czarnego.
Początkowo pomyślałem że Belzebub napadł na niego i pochrząkując spożywa biedaka. Ale nie, to chłop chrapał, sapał, pomrukiwał, przez sen. Muszę tu dodać na moje usprawiedliwienie, że dźwięki te zupełnie przypominały chrząkanie dzika, a niosły się na całą okolicę. Kiedy podszedłem bliżej zobaczyłem pustą butelkę po wódce, kilka puszek po piwie i stary poplamiony worek napchany kiszonką.
To wiele wyjaśniało.
Wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl czy nie lepiej trenować wab przy pomocy naturalnych środków takich jak spożyte przez leżącego napoje. Bo dźwięki wydawane przez tego osobnika były bardzo prawdziwe. Już nie wspomnę o zapachu kiszonki ,który działa na dziki jak narkotyk. Tylko czy żona znowu nie będzie miała mi takich ćwiczeń domowych za złe?
Wróciłem do zaprzyjaźnionego gospodarza na nocleg. Musiałem mu tłumaczyć że wszędzie spotkać można pijanych i jak to utrudnia polowanie.
Na pocieszenie do kolacji wypiliśmy co nieco a potem mi się zdawało że za oknem słyszę fukanie Belzebuba i chciałem lecieć na niego z kordelasem ale nie miałem go właśnie przy sobie a na zwykłe strzelanie byłem tego wieczora zbyt odważny.
A dzika na wabik pozyskałem następnego dnia.
W małej śród polnej kępie drzew buchtował dzik. Jak tylko usłyszał moje wabienie rzucił się do ucieczki, ale w szaleńczym pędzie rąbnął w drzewo tak celnie że już tylko pozostało mi patroszenie. Ten wabik to niezła rzecz, jaka skuteczna no i pozwala zaoszczędzić amunicję. Teraz gdy tylko łowczy odbierze sygnał że dziki się pokazały zaraz dzwoni do mnie, namawia na wyjazd do lasu i przypomina: A wabika nie zapomnij zabrać ze sobą !
Jacek Hauler,
Choroszczynka, sierpień 2009